Wszystko działo się tak szybko, że komuś pozbawionemu buffa szybkości trudno byłoby wyłapać, co się wydarzyło jako pierwsze. Ponieważ jednak Bolesława takiego buffa sobie zapewniła, była w stanie ogarnąć właściwą kolejność wydarzeń.
A było tak.
Stwór rzucił się na biedną Lenkę, która - na całe szczęście! - zawczasu odpaliła wykonaną przez samego małego hetmana egidę. Gdyby nie ona, z małej Cichockiej pewnie nie byłoby już co zbierać. Ogromne, poczerniałe kły potwora wbiły się w okolice szyi, niechybnie z zamiarem rozpłatania dziewczynie gardła, jednak niewidzialna pianka sprawiła, że zębiska najpierw utknęły w egidzie, a później się po niej zsunęły
(rzut obronny 4). Szkoda tylko, że sama egida nie chroniła zmysłu powonienia przed oszałamiającym smrodem gnijącego mięsa, jaki dobywał się z paszczy potwora. Następnie Lenka zamachnęła się kolbą i trafiła kreaturę w wydłużony pysk, ale to tylko rozwścieczyło potwora
(rzut na atak 2). Zawył, wyrwał kły z magicznej pianki i ruchem tak błyskawicznym, że niemal niewidocznym, zacisnął silne szczęki na owej kolbie automatu. Rozległ się głośny trzask - dla Bolesławy stanowczo zbyt głośny - i znaczna część karabinka po prostu się rozleciała, zostawiając w dłoniach Cichockiej praktycznie samą lufę.
W tym momencie potwora dosięgnęło magiczne przedłużenie ostrza Bolesławy
(rzut na atak 5). Rozpłatało mu brzuch, zostawiając bardzo głęboką ranę, z której zaczęła wylewać się gęsta, czarna ciecz, tak śmierdząca, że dziewczęta w pierwszej chwili mogły poczuć mdłości. Miał na to wpływ jednak nie tylko sam zapach, wbrew pozorom - powietrze wokół gęstego płynu aż falowało od nagromadzonych fagów.
Część tych fagów podążyła za tym, co wypadło z brzucha potwora - maleńkim, potwornie zniekształconym płodem.
Karykatura dziecka miała nieproporcjonalnie wielką głowę, brakowało jej nosa. Twarz miała wykrzywioną jak do krzyku, ale ponieważ stworzeniu nie zdążyły się jeszcze wykształcić płuca, z jego ust nie padł nawet najmniejszy dźwięk. W niczym to jednak nie przeszkadzało - płód powoli i z niespodziewaną determinacją zaczął pełznąć w stronę Bolesławy, rozsiewając za sobą fagowy szlak.
Rozproszony tą nagłą aborcją potwór nawet nie próbował pochwycić odskakującej od niego Lenki, tylko przez chwilę próbował wtłoczyć sobie w rozcięty brzuch wypływającą z niego niby-krew. Dało to Cichockiej idealną okazję do wystrzelenia aż sześciu strzał z samonaprowadzaniem.
Stwór jednak był szybki. Potwornie, potwornie szybki. I tak nieprzewidywalny, że w tym momencie już na sto procent można było sie domyślać, że to jednak nie soggoth.
To, co kiedyś było Anją, rozwarło szeroko paszczę i po prostu połknęło, jedna po drugiej, wszystkie magiczne strzały Lenki
(rzut na atak 1). Strzały Lenki miały jednak to do siebie, że po chwili znów materializowały się w kołczanie - i tak też stało się i tym razem.
Problem jednak polegał na tym, że strzały wróciły nasączone fagami. Innymi słowy - do czasu naprawy i oczyszczenia nie nadawały się do niczego.
Lence został do obrony/ataku tylko nóż. W stronę Bolesławy pełznie poroniec. Z poranionego wilkołaka sączą się fagi w takim stężeniu, że dziewczętom chce się rzygać - od teraz przed każdym postem robicie rzut obronny 1k6 na odparcie skutków takiego stężenia fagów, wyniki:
1 - torsje
2-3 - kilka sekund zawahania ze względu na próbę powstrzymania torsji
4-5 - czuje mdłości, ale nie ma to wpływu na akcje
6 - udaje się zwalczyć mdłości, dalsze rzuty obronne nie są konieczne.
Moje panie, wkurwiłyście golema. Od teraz poziom trudności to krew, pot i łzy. Powodzenia, Wasz MG.